czwartek, 21 kwietnia 2011

Francusko-belgijski tydzień



Sporo pracy ostatnio, najwyżej 2 dni odpoczynku pomiędzy wyścigami a każdy z nich przejechany "a block", jak to się u nas mówi. GP Denain najmniej wymagający - przegrany przez Feillu o grubość opony, dosłownie. Każdy kto ścigał się we Francji wie, że to taki półamatorski styl rozgrywania wyścigów, można się zagapić na starcie i stracić wyścig, dlatego starałem się być czujny, ale w rezultacie nic z tego nie wyszło, inaczej: oczekiwanego rezultatu nie było. W sobotę atakowałem na ostatniej rundzie, pod ostatnią górę wjechałem pierwszy, ale z Voclerem i spółką na kole, więc wszystkich pogodził Romain - robiąc 100m przewagi w sprincie. Tro Bro Leon to coś pięknego, myślę, że to ładniejszy wyścig niż Paris - Roubaix, oczywiście bez tak pięknej historii, ale za to z kilometrami szutrów, wszystko nad brzegiem Oceanu. Trzeba mieć nogi, szczęście, dobry rower... i nastawić się na 5 godzin cierpienia, mi zabrakło trochę tego drugiego. Po gumach, kraksach i całej batalii, doszedłem grupkę walczącą o piąte miejsce, ale to już było na ostatnich 6km, nie było szans nawet na oddech. Wycieńczony byłem bardziej niż po środowej Strzale Walońskiej, ale miejsce w pierwszej dwudziestce życia mi nie zmieni. Fleche zacząłem z myślą o ucieczce, zacząłem po minięciu tabliczki "KM 0", nie udało się, więc cały dzień musiałem pomagać Marco Marcato. Czułem się bardzo dobrze, ale zastanawiam się, co w takich dniach myśli sobie Phil czy Purito, czy oni w ogóle coś czują..? Ostatecznie pokazałem się w końcówce, ktoś zobaczył, że byłem tam na wyścigu, walczyłem. Nie ma mocnych na Gilberta i nie będzie także w niedzielę, problem w tym, że już nikt Lotto w kwietniu nie pomoże. Mnie tam nie będzie, lany poniedziałek wystartuję w Rund um Koln, później Frankfurt i na 99% Giro d'Italia.

środa, 13 kwietnia 2011

Krótka wiadomość tekstowa

SMS - ostatnio tylko na tyle mnie stać, nie mam czasu na nic, ale powoli widać światełko w tunelu. To była odważna decyzja, żeby żenić się w środku sezonu, ale dajemy radę! Na Pais Vasco pojechałem delikatnie ubity, śmiałem się, że jadę odpoczywać na najcięższym wyścigu na świecie, bo tak właśnie jest - poza wielkimi Tourami ten wyścig nie ma sobie równych. W sensie, nie ma tylu gór. Zakładałem, że przecierpię 2 dwa dni, później będę starał się zabrać w odjazd... codziennie się starałem, ale nic z tego nie wyszło. Na dwóch etapach zabrakło niewiele, żeby przyjechać w małej grupce, ale to niewiele robi wielką różnicę. Z punktu widzenia formy, wyścig powinien zadziałać świetnie, dlatego z nadzieją patrzę na nadchodzący weekend. Szkoda, że nie na Amstel, za to na Tour du Finistere i Tro Bro Leon, to są świetne wyścigi, bardzo je lubię, ale... to nie TO. Po drodze zahaczę jeszcze o GP Denain. Jestem we wszystkich szerokich składach świata, ale jak to się wszystko zakończy, nie potrafię powiedzieć, dlatego dziś nie myślę o Fleche Wallone, Liege czy Giro, chcę żeby jutro było dobrze.