czwartek, 1 grudnia 2011

Ogarnianie się

Muszę się ogarnąć, jakie to fajne, pojemne określenie... pasuje praktycznie do wszystkiego, stanu fizycznego, ducha, wyglądu... ja od kilku tygodni myślę, że muszę ogarnąć bloga - chcę ogarnąć bloga, ale jakoś nie wychodzi. Chciałbym się jakoś cofnąć do ostatniego mojego wpisu, ale to po prostu niewykonalne, bo od mistrzostw świata minęło zbyt dużo czasu. Ostatni wyścig z Vacansoleil - DCM zakończyłem miło, bo wygrał Marco Marcato, kolega z którym jeździłem od 2008r., z pewnością będzie mi go brakowało. Później zacząłem remont mieszkania, byłem na pierwszym spotkaniu z ekipą, miałem długie wakacje w Wenezueli z wylegiwaniem się na karaibskiej Margaricie, trudny powrót do treningów, pierwsze testy z Omega-Pharma - Quickstep. Sami widzicie, było co ogarniać! Teraz już wróciłem do mojego zawodowego rytmu i postaram się być regularniejszym, we wpisach też.

Od poniedziałku zaczynamy obóz integracyjny w Belgii, mamy wziąć sporo suchej bielizny, latarki, noże... będzie się działo. Później na przeprowadzkę wrócę do domu i już od 12 grudnia pojadę wypoczywać na zgrupowaniu w Calpe.

Cdn.

poniedziałek, 26 września 2011

Krzakowanie

Nie sądziłem, że moje mistrzostwa skończą się w żywopłocie gdzieś pod Kopenhagą, ale cóż, tak jak wcześniej pisałem, trzeba być w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Właśnie tam byłem, żeby znów leżeć i zedrzeć świeżą skórę. Nie mam do siebie pretensji, bo na tej rundzie wziąłem torbę z jedzeniem i nie mogłem być bliżej, miałem pecha i tyle. Po przejechaniu kilkudziesięciu kilometrów wiedziałem, że jedyną selekcją będą kraksy, liczyłem jednak na spory "crash" ok 30km do mety... Jako reprezentacja pojechaliśmy dobrze, ja czułem się jak w prawdziwej drużynie, na wyścigu i poza nim... Wynik? Pokazuje, że byliśmy widoczni, wczoraj było nas stać na tyle - a przyglądając się finiszowi widać, że walka była do końca, nawet o 50 miejsce... co potwierdza, że wyścig był najszybszym w erze, gdy walczy się z dopingiem. Mi osobiście szkoda zmarnowanej szansy, bo wiem, że mogłem nawiązać walkę z najlepszymi.

Sezon się jednak nie kończy, pozostaje mi Tour de Vendee, Paris-Bourges i Paris-Tours... postaram się wygoić i pokazać, że jestem w formie.

poniedziałek, 19 września 2011

Głowa jest najważniejsza.


Jestem gotowy, przejechałem 5 wyścigów w 9 dni, wszystkie ponad dwustu kilometrowe, więc nie potrzebuję już niczego wypracowywać, trzeba tylko na siebie uważać w tym tygodniu: chuchać i dmuchać, zbierać siły na te 266km w Kopenhadze. Skłamałbym, gdybym powiedział, że się bardzo udzielałem ostatnio... wszystkie wyścigi przejechałem w peletonie, raczej bez przesadzania, ucieczek, bo wydaje mi się, że pod koniec sezonu, nie ma co szastać siłami, tym bardziej, że wiele ich nie zostało. Zawsze z pierwszymi w końcówce, więc jest dobrze. Jedynie w Kampioenschap van Vlaander starałem się uciekać w końcówce, ale to bardziej, żeby potrenować i sprawdzić się, bo szans na dojechanie wielkich nie było... a zawsze mieliśmy ze sobą Feillu i Bozica, więc było na kogo pracować. Wiem, że jestem w formie, trzeba tylko wielkiej motywacji, żeby w decydujących momentach być w odpowiednim miejscu, bo na tym wszystkim to polega. Oprócz nóg jeszcze głowa, głowa, głowa!!

piątek, 9 września 2011

Padłeś? Powstań!

Tak się reklamuje napoje, ale mi też się takie hasło przydało. Zbytnio się nie rozczulałem nad sobą, odpocząłem 4 dni i powoli zacząłem się ruszać, pewnie gdybym nie miał w głowie MŚ, to już w tym sezonie nie zmotywowałbym się, żeby jeszcze wejść na przyzwoity poziom... ale spróbuję. Od startu w Benidormie, mam wrażenie, upłynęły wieki... człowiek zdążył się zmęczyć, pozdzierać, wygoić, wytrenować... a oni wciąż jadą! Co zadziwia - ludzie na podium, chyba nikt nie wytypowałby pierwszej trójki, sam nie wiem czy to dobrze, okaże się. Ja już w Paryżu, jutro przejadę się do Brukseli, na rowerze oczywiście, w niedzielę GP Fourmies, a w środę GP Wallonie - to jedyny sposób przygotowania się do mistrzostw, więc należy uznać go za najlepszy. Co 2-3 dni chciałbym się ścigać, na razie bez ryzyka, żeby sprawdzić, gdzie jestem. Jeszcze raz dziękuję wszystkim za wsparcie w ostatnich tygodniach!

niedziela, 28 sierpnia 2011

La Vuelta się dla mnie skończyła

Szkoda, bo miało być tak pięknie! Przeżyłem najcięższe dla mnie etapy i powoli zaczynałem walczyć, ale niestety już jestem w domu i o Vuelcie mogę myśleć tylko w perspektywie następnych lat. Pierwsze dni były ciężkie, nigdy chłodniej niż 40 stopni, przeważnie pierwsze 60km w nieco ponad godzinę, więc trudno powiedzieć, żebym mógł się tym wyścigiem nacieszyć. Moje etapy dopiero miały przyjść, dlatego podwójnie mi przykro... Ostatni finisz pewnie każdy widział, wiedziałem, że nie wygram, bo zacząłem zbyt wcześnie, ale myślę, że lepiej spróbować tak, niż znów być przymkniętym, w normalnej rozgrywce z najlepszymi na świecie nie wygram. Farrara nie widziałem, uderzył we mnie gdzieś w boku, dlatego upadłem bezwiednie - 17 szwów na twarzy, otarty z każdej strony, ale gdybym mógł normalnie jeść spróbowałbym jechać dalej. Teraz poczekam aż opuchlizna zginie i wsiądę na rower. Chciałbym być znów w formie na Mistrzostwa Świata, ale jest za wcześnie, żeby cokolwiek planować -poczekamy, wyleczymy, zobaczymy.

sobota, 20 sierpnia 2011

Na starcie Vuelty


Drugi wielki Tour w tym roku przede mną, nie sądziłem, że po podpisaniu kontraktu z Quick-Stepem zostanę powołany. Każdy kto się przyznaje w domu zostaje, lub jeździ wyścigi "za karę".
Dla mnie to raczej wyróżnienie, już po Giro zauważyłem, że tak najlepiej podnieść swój poziom, dlatego będę starał się z Vuelty wyciągnąć jak najwięcej pozytywów. Nie było specjalnego przygotowania, z wyścigu na wyścig, ale sądzę, że jestem maksymalnie wypoczęty, przez co początek może być ciężki, ale więcej będę wiedział za 2-3 dni.
Trasa, cele? Na pierwszy rzut oka jast kilka etapów, gdzie powinna dojechać ucieczka i tam będę szukał swojej szansy. Jest tu wielu młodych kolarzy, część zmęczona sezonem, więc przy odpowiednim nastawieniu jest szansa na sukces. Postaram się co kilka dni zamieścić krótką notkę i zdjęcia w miarę możliwości... bo ostatnio zaniedbałem bloga, ale to także ze względu na to, że podczas TdP relacjonowałem wyścig na zaprzyjaźnionym portalu: szosa.rowery.org
Trzymajcie kciuki i... a mas tardes!

Miało się kiedyś brodę...

piątek, 22 lipca 2011

Jedziemy dalej

Ostatnio pomyślałem, że kolarski sezon powinien skończyć się tydzień po Tour de France, Mistrzostwami Świata oczywiście, a później wszyscy na wakacje... bo po co leżeć na plaży gdzieś w Egipcie, wśród dziadków z Niemiec - lepiej jak wszyscy, na plaży w Łebie, w sierpniu! Tak pięknie to nie jest, więc dopiero zaczniemy drugą część sezonu, sporo przed nami... TdP, Vuelta, MŚ... będzie gdzie się zabawić kosztem własnego organizmu. Po tygodniu spokoju i dwóch solidnego treningu jestem już w Belgii, od jutro startuję w Tour de Region Wallone. Wczoraj przejechałem kermes w Ninove, żeby szybciej pokręcić nogami i jestem zadowolony... na tle kilkudziesięciu zawodowców widziałem, że nogi się kręcą, brakuje dynamiki, ale to wróci za kilka dni. Oczywiście sam na taki wyścig bym się nie zgłosił, jakoś nie rozumiem tej belgijskiej mentalności, żeby do ważnych wyścigów szykować się przez takie bez rangi, ale i tego trzeba czasami spróbować -raz w roku. W Walonii też nie zamierzam się spinać ponad normę, choć jeśli będę w formie, to nie będę wyrzucał szans, w końcu wielu ich w roku nie mam...

wtorek, 28 czerwca 2011

Po mistrzu



W tym roku podszedłem do mistrzostw spokojniej, bez wielkich przygotowań, kręcenia się na rundzie itp. Tydzień po Dauphine trenowałem w domu, 2 dni w Karkonoszach i wyszło dobrze. Oczywiście czuję niedosyt, bo do brązowego medalu zabrakło niewiele, a to byłoby niezłą nagrodą pocieszenia. Koszulka też była bliżej niż kiedykolwiek, bo tak jak i pierwsza ucieczka, w której byłem, tak i atak na ostatniej rundzie mógł się powieść. Mistrzostwa są specyficzne i wciąż ciężko się przyzwyczaić do tego, że w każdej chwili połowa z twojego odjazdu nie pracuje, bo "jest wojna" między polskimi drużynami, więc lepiej za dużo nie zastanawiać się nad taktyką, bo kolarska logika nie obowiązuje. Ja cieszę się, że nie oszczędzałem się od startu a mimo to udało się jeszcze powalczyć na finiszu, że trafiłem z formą - bo to był jeden z lepszych dni w tym roku. W lepszym nastroju mogę kilka dni odpocząć i zacząć przygotowania do TdP. Chciałbym wygrać etap, a żeby to się udało, muszę skupić się na wszystkich szczegółach przez najbliższe tygodnie.

piątek, 10 czerwca 2011

Zapachniało Tour'em


Brakuje tylko słoneczników, cała reszta już jest, wszyscy gotowi na Tour de France. Obawiałem się pierwszych dwóch dni, bo teoretycznie nogi powinny być dobre po Giro, ale tego "wypoczynku" było odrobinę za dużo, a na Dauphine nie ma zmiłuj. Ostatecznie pierwszego dnia cierpiałem ponad normę a od czasówki wszystko wróciło na swoje miejsce. Z tego co widzę, to trzeba będzie niezły numer wykonać, żeby być w ucieczce, bo 150 kolarzy ma takie same plany jak ja... przez to dziś przejechaliśmy 100km w 2 godziny, mijając górską 2 kat., setki wysepek, rond i kto wie, co jeszcze. Jutro powtórka z rozrywki, więc idę spać, bo każda godzina snu jest na wagę złota.

piątek, 3 czerwca 2011

Ślubne Giro

Dla takiego dnia warto było się wycofać z Giro, warto byłoby nawet oddać etap, wiele rzeczy możnaby poświęcić. Dziękujemy za pamięć, mnóstwo dobrych słów i życzeń... to był idealny dzień, dzięki Agacie - mojej żonie, ale także dlatego, że mamy wspaniałą rodzinę i znajomych.



Wróćmy jeszcze do Giro: żałuję, że nie znalazłem czasu, żeby podsumować je na gorąco, jeszcze z bólem nóg, gdy byłem na pół martwy, bo o tym zapomina się z czasem, pamięta się tylko te dobre i przyjemne chwile. Drugi tydzień był ciężki, etapy gdzie była szansa na odjazd, to średnia powyżej 50km/h przez pierwsze godziny, więc trzeba było stawać na głowie, żeby się udało. Moja ucieczka, raczej spontaniczna, z perspektywy czasu szaleńcza, nie miała szans na dojechanie, przynajmniej HTC dało nam od razu do zrozumienia, że to etap Cavendisha. Później tryptyk w Dolomitach, najcięższy w historii, nieludzko ciężki... będziemy go wszyscy pamiętali, może nawet bardziej my, którzy "dorabialiśmy" po kilkadziesiąt minut każdego dnia, bo walcząc o wygraną adrenalina pomaga znieść więcej. Najlepiej podsumował to Ongarato: 'Giro to wyścig dla górali i sprinterów, mistrzów i pomocników... ale w tym roku o tych drugich wszyscy zapomnieli".

Miałem 2 tygodnie żeby dojść do siebie, psychicznie zregenerowałem siły, fizycznie staram się być na przyzwoitym poziomie, żeby za bardzo nie cierpieć na Critérium du Dauphiné Libére - ot taki miesiąc miodowy. Jak będzie? Nie wiem, zobaczymy, ważne, że odzyskałem motywację i spróbuję wykombinować coś, żeby was wszystkich zaskoczyć.

poniedziałek, 16 maja 2011

Odpoczynek

Organizm potrafi przystosować się chyba do każdych warunków, nawet do 'girowych'! Wpada się w ten rytm: 2 kawy na śniadanie, 2 przed startem... później 200-250km na rowerze, tyle samo w autobusie, masaż i kolacja już o 22.00. Jak tu zasnąć, żeby do następnego dnia być na nogach i mieć w nogach..? Jakoś daję radę. Czuję się dobrze, nie cierpię zbyt wiele. Staram się zabierać w ucieczki, ale takie które mają szansę dojechać, dotychczas żadnej nie udało się, więc nie mam co narzekać. Wczoraj marzyło się, żeby poznawać Etnę w nieco mniejszym towarzystwie, nie wyszło, więc starałem się jak najwięcej pomagać Matteo, który wskoczył do pierwszej dziesiątki. Plan na następne dni: próbować ucieczek, oczywiście to musi być 8-10 ludzi na płaskim... ale w głowie najbardziej mam etap do Castelfidardo. Tak nawiasem mówiąc, ciekawe jakie będą komentarze, jeśli jutro wygra Cavendish, który wczoraj pół Etny wjechał "na klamce", żeby o 30sek zmieścić się w limicie czasu..?


poniedziałek, 9 maja 2011

Brak slow

Brakuje slow podczas takich dni, bo chyba kazdy z nas widzial siebie tam przez chwile, kazdy z nas ryzykuje... ale dzisiejszy dzien jest jednym z ciemniejszych w historii kolarstwa. Ja osobiscie nie znalem Woutera, ale wsrod naszej ekipy mial wielu przyjaciol i jest im cholernie ciezko. Uczcilismy jego pamiec minuta ciszy, wsrod nas... co bedzie jutro, to mniej wazne.

niedziela, 8 maja 2011

Dwa za nami...

Mówimy o wprowadzaniu nowoczesnego kolarstwa, wielkich zmianach, a mi to trochę wygląda jak czasy Coppiego, etapy typu Alba - Parma (255km) są lekką przesadą, faktem jest: milion ludzi na trasie, ale nie wiem, czy w tym kierunku powinniśmy iść... Drużyna wypadła dobrze, 10 miejsce, na które niewielu w sumie liczyło. Bez błędów się nie obyło, ale praktycznie bez żadnego specjalisty, testów w tunelach i podobnych manewrów straciliśmy niewiele. Ja nie zwalniałem, więc plan wykonany. Dzisiejsza akcja to raczej spontan, pewnie nie ruszyłbym się, ale nastawiłem się na mniejszą kalkulację, może w taki "głupi" sposób się kiedyś uda. Trochę krwi ekipom sprinterów napsuliśmy, a i Borut miał przez to łatwiej. Kolejne etapy cięższe i zapewne bardziej nerwowe, ale to jeszcze nie szansa na odjazd.

PS. Kilka zdjęć jak Rosjanie chcieli mnie wyeliminować...

piątek, 6 maja 2011

Viva Alpini!

Jeszcze nie poczułem prawdziwego Giro, jesteśmy już po prezentacji ekip, połączonej z obchodami 150 rocznicy zjednoczenia Włoch i zjazdem Alpinistów (sam nie wiem jak to przełożyć, szukajcie "alpini" w wikipedii). Niezła festa, 2 godziny na nogach, żeby nawet nie wejść na podium, gdyby pan Lang zrobił coś takiego w Polsce, koledzy z "zachodu" zjedliby mnie, a i pewnie trzasnęli drzwiami i wyszli. My uszanowaliśmy ich uroczystość, choć uważam, że i Contadora trzeba było tam ściągnąć. Nie ważne... zaczynam mój pierwszy Wielki Tour, bez ciśnienia, bez stresu... ale i bez grubszego przygotowania - bez tygodni na Etnach, Teidach. My nic nie musimy, możemy sporo, a to czasami pomaga, mi osobiście presja nie służy, sam się motywuję... no czasami z pomocą rodziny. 224 przypinam na tyłek i "viaaa"...

PS. Postaram się w miarę możliwości napisać kilka zdań, gdy tylko będzie na to czas.

poniedziałek, 2 maja 2011

Czas na Giro

Szkoda, że media zabiły kolarstwo w Niemczech, w tym tygodniu widziałem, że gdyby nie nagonka w telewizji i gazetach, nawet po skandalach dopingowych przeżylibyśmy, ciężko wykorzenić pasję, a im się prawie udało. Tłumy, mniejsze... ale mimo wszystko i tak tysiące ludzi na trasach Rund um Koln i "Frankfurtu" dają większą motywację podczas ścigania. Pojechałem dwa dobre wyścigi, byłem w stanie odjechać z najsilniejszymi ludźmi, dlatego jestem zły, że nie udało się nam wygrać niczego w tym tygodniu. Wiele ekip chciało przyprowadzić dużą grupę, a i my wyrzuciliśmy porządną szansę do śmietnika. Wczoraj wydawało mi się, że ciężko nam będzie przegrać, gdy było nas trzech w 9-osobowej grupce. Znów trzeba powiedzieć: "a miało być tak pięknie.." Trudno, trzeba zapomnieć i od środy zacząć myśleć, co można ugrać na Giro d'Italia. Pierwszy wielki Tour, zaczynam z dobrymi nogami, a przez pierwsze dwa tygodnie jest kilka etapów "mieszanych" - na odjazd, więc oprócz pomocy Matteo i Borutowi, tam muszę upatrywać swojej szansy.

czwartek, 21 kwietnia 2011

Francusko-belgijski tydzień



Sporo pracy ostatnio, najwyżej 2 dni odpoczynku pomiędzy wyścigami a każdy z nich przejechany "a block", jak to się u nas mówi. GP Denain najmniej wymagający - przegrany przez Feillu o grubość opony, dosłownie. Każdy kto ścigał się we Francji wie, że to taki półamatorski styl rozgrywania wyścigów, można się zagapić na starcie i stracić wyścig, dlatego starałem się być czujny, ale w rezultacie nic z tego nie wyszło, inaczej: oczekiwanego rezultatu nie było. W sobotę atakowałem na ostatniej rundzie, pod ostatnią górę wjechałem pierwszy, ale z Voclerem i spółką na kole, więc wszystkich pogodził Romain - robiąc 100m przewagi w sprincie. Tro Bro Leon to coś pięknego, myślę, że to ładniejszy wyścig niż Paris - Roubaix, oczywiście bez tak pięknej historii, ale za to z kilometrami szutrów, wszystko nad brzegiem Oceanu. Trzeba mieć nogi, szczęście, dobry rower... i nastawić się na 5 godzin cierpienia, mi zabrakło trochę tego drugiego. Po gumach, kraksach i całej batalii, doszedłem grupkę walczącą o piąte miejsce, ale to już było na ostatnich 6km, nie było szans nawet na oddech. Wycieńczony byłem bardziej niż po środowej Strzale Walońskiej, ale miejsce w pierwszej dwudziestce życia mi nie zmieni. Fleche zacząłem z myślą o ucieczce, zacząłem po minięciu tabliczki "KM 0", nie udało się, więc cały dzień musiałem pomagać Marco Marcato. Czułem się bardzo dobrze, ale zastanawiam się, co w takich dniach myśli sobie Phil czy Purito, czy oni w ogóle coś czują..? Ostatecznie pokazałem się w końcówce, ktoś zobaczył, że byłem tam na wyścigu, walczyłem. Nie ma mocnych na Gilberta i nie będzie także w niedzielę, problem w tym, że już nikt Lotto w kwietniu nie pomoże. Mnie tam nie będzie, lany poniedziałek wystartuję w Rund um Koln, później Frankfurt i na 99% Giro d'Italia.

środa, 13 kwietnia 2011

Krótka wiadomość tekstowa

SMS - ostatnio tylko na tyle mnie stać, nie mam czasu na nic, ale powoli widać światełko w tunelu. To była odważna decyzja, żeby żenić się w środku sezonu, ale dajemy radę! Na Pais Vasco pojechałem delikatnie ubity, śmiałem się, że jadę odpoczywać na najcięższym wyścigu na świecie, bo tak właśnie jest - poza wielkimi Tourami ten wyścig nie ma sobie równych. W sensie, nie ma tylu gór. Zakładałem, że przecierpię 2 dwa dni, później będę starał się zabrać w odjazd... codziennie się starałem, ale nic z tego nie wyszło. Na dwóch etapach zabrakło niewiele, żeby przyjechać w małej grupce, ale to niewiele robi wielką różnicę. Z punktu widzenia formy, wyścig powinien zadziałać świetnie, dlatego z nadzieją patrzę na nadchodzący weekend. Szkoda, że nie na Amstel, za to na Tour du Finistere i Tro Bro Leon, to są świetne wyścigi, bardzo je lubię, ale... to nie TO. Po drodze zahaczę jeszcze o GP Denain. Jestem we wszystkich szerokich składach świata, ale jak to się wszystko zakończy, nie potrafię powiedzieć, dlatego dziś nie myślę o Fleche Wallone, Liege czy Giro, chcę żeby jutro było dobrze.

wtorek, 29 marca 2011

Dobry tydzień

Eh, co to był za tydzień. Zacząłem źle, na etapie, który najbardziej sobie upodobałem nie przyjechałem nawet w pierwszej grupie, a było tam 90 osób. Od początku nie czułem się dobrze, ale powtarzałem sobie, że musi być lepiej, bo niczego nie zepsułem od Murcii... i było. Co prawda do trzeciego etapu pracowaliśmy na Matteo, który miał walczyć w generalce, ale od momentu, kiedy zobaczyłem, że na śniadanie przyszedł w jeansach - czyli jedzie do domu, wiedziałem, że mam wolną rękę. Udało się na każdym etapie być w dziesiątce, co na wyścigu World Tour jest dla mnie sukcesem. Czy była szansa na podium, pewnie tak, bo wielkich gwiazd sprintu nie było, do wygranej raczej daleko, ale to ze względu na to, że w końcówkach etapów zostawałem sam a wtedy trzeba mieć sporo szczęścia, żeby wykorzystać pracę innych i być w odpowiednim miejscu na 200m do mety. Zyskałem sporo pewności siebie, a to w końcówkach sprawa fundamentalna, więc trzeba to przełożyć na wynik na Pais Vasco... który jest piekielnie ciężki w tym roku. Cel jak na Catalunii - trafić odpowiedni odjazd i dojechać do mety. Wydaje się proste, ale po tym tygoniu, gdzie zawsze przejeżdżaliśmy 50km przez pierwszą godzinę, ten plan trochę się komplikuje. Mimo wszystko, będziemy walczyć!

czwartek, 17 marca 2011

Bonusy


Tak jak mi się od początku wydawało - nie ma wiosny bez Belgii, przynajmniej dla mnie. W zeszłym tygodniu dowiedziałem się, że dostałem dwa dodatkowe wyścigi -Nokere Koerse i Handzame Classic. Wrócę jeszcze na chwilę do Murcii, skończyłem w dwudziestce, co jak na etapówkę z metą (prawie) pod górę i czasówką jest solidnym dla mnie wynikiem, gdybym nie leżał na zjeździe, mogłoby być nawet trochę lepiej. Sporo kości się tam złamało, więc dobrze, że się to wszystko skończyło w ten sposób. Wczoraj byłem pewien, że jeśli nie będzie konkretnej selekcji, to nie ma szans powalczyć, bo tego wyścigu nie wygrał nikt, kto waży mniej 70kg, mogłem być pierwszym... ale wjechać na ostatni kilometr w pierwszej piątce byłoby wielkim wyczynem. Może jutro "powieje pod narty", bo "brakuje jeszcze tego błysku", choć "kilka dobrych skoków" w tym roku oddałem - mówiąc językiem skoczków. Wy też zapuśćcie wąsy dla Adama! :)

czwartek, 3 marca 2011

Dobry początek

Nie pamiętam, żebym zaczął sezon tak dobrze - nie spodziewałem się miejsca w dziesiątce, ale przecież nie będę narzekał, teraz może być tylko lepiej. Finisz jak zawsze ryzykowny, mógł zakończyć się lepszym wynikiem, ale nie to jest dla mnie najważniejsze, bo cały wyścig przejechaliśmy w dobrym tempie, z selekcją po górach. Byłem zawsze w piętnastce, bez większych problemów, o to właśnie chodziło, żeby zobaczyć gdzie jestem na tle ludzi, którzy w nogach mają dziesięć, a nawet piętnaście wyścigów. Byłem z nimi, więc teraz mogę spokojniej zacząć Vuelta a Murcia.

http://www.clasicadealmeria.es/

piątek, 25 lutego 2011

Pierwszy

Eh, trzeba zakończyć te kilkumiesięczne wakacje! Nie było źle, ale ja nie jestem z tych, którzy lubią jeździć na rowerze, dla mnie frajdą jest ściganie. W niedzielę zaczynam od Classica de Almeria - nigdy nie musiałem tyle czekać na pierwszy wyścig, ale z pewnością sporo dało mi te kilka dodatkowych tygodni - przez to forma będzie stabilniejsza. Jak zawsze jest kilka znaków zapytania, trenowałem dobrze, tylko 2 weekendy miałem spokojne, ale pozostaje niepewność -gdzie jestem..? Nie będę rzucał utartymi hasłami, że "mi zależy na drugiej części sezonu", nie oczekuje super formy w marcu, ale kwiecień i maj muszę zasuwać. Byłem cierpliwy w treningu, więc i kilka wyścigów mogę przecierpieć, ale od Pais Vasco, przez klasyki do majowych etapówek chcę się pokazać z dobrej strony. Ja jeszcze nie zacząłem, a znam takich, którzy wygrali 5 wyścigów, a także takich, którzy już skończyli, cóż, płakać nie będę... denerwuje mnie tylko, gdy ktoś Vacansoleil porównuje do Festiny. Może ludzie czasami powinni zastanowić się, co robią... ale też co piszą. Niebiesko - żółci jeszcze w tym roku pokażą, że są mocni, tego się nie boję, trzeba odbudować wizerunek!

wtorek, 18 stycznia 2011

Hiszpańskie przygotowania

Po ponad 20 dniach spędzonych w Toruniu poleciałem na prezentację ekipy do Rotterdamu. Każdy kolarz wie, że jest to impreza zorganizowana dla prasy, ku uciesze sponsorów, tak też było w tym roku. Podstawowa zmiana dla mnie, to nowy Ridley Noah, na którym będę jeździł w tym sezonie, do tego doszły nietypowe korby Rotor z eliptycznymi tarczami, jestem jeszcze młody, więc mogę się zdecydować na taką odmianę, wiele do stracenia nie mam. Po prezentacji część chłopaków ruszyła do Australii, a pozostała 20-stka trenuje w Benidormie. Jak to się pięknie mówi: " w 100% wykonujemy założony plan"... Jest kilku chłopaków, którzy spędzili święta na Teneryfie, żeby lepiej wejść w sezon, są tacy, którzy mają 7 tysięcy kilometrów w nogach, więc nie mam co się wychylać po kilku godzinach spędzonych na cykloergometrze, nie ma szans zerwać ich w tym miesiącu! 286 dni samego ścigania z Kalendarza Światowego - nie mam gdzie się spieszyć, na wiosnę i tak już mamy "bitych asów" jak mawia Zbyszek Piątek, więc ja mogę wejść w sezon później. Zacznę od Almerii i Murcii, później Catalunya, Pais Vasco, Fleche Wallone, Liege-Bastogne-Liege i Tour de Romandie. Tak plan wygląda na dziś, oczywiście może się zmienić, ale ja postaram się przygotować do tych wyścigów. Ten rok będzie dla mnie trochę inny, bo nie bazuję już we Włoszech, spróbuję jak się trenuje na Costa Blanca w Hiszpanii.