wtorek, 28 czerwca 2011

Po mistrzu



W tym roku podszedłem do mistrzostw spokojniej, bez wielkich przygotowań, kręcenia się na rundzie itp. Tydzień po Dauphine trenowałem w domu, 2 dni w Karkonoszach i wyszło dobrze. Oczywiście czuję niedosyt, bo do brązowego medalu zabrakło niewiele, a to byłoby niezłą nagrodą pocieszenia. Koszulka też była bliżej niż kiedykolwiek, bo tak jak i pierwsza ucieczka, w której byłem, tak i atak na ostatniej rundzie mógł się powieść. Mistrzostwa są specyficzne i wciąż ciężko się przyzwyczaić do tego, że w każdej chwili połowa z twojego odjazdu nie pracuje, bo "jest wojna" między polskimi drużynami, więc lepiej za dużo nie zastanawiać się nad taktyką, bo kolarska logika nie obowiązuje. Ja cieszę się, że nie oszczędzałem się od startu a mimo to udało się jeszcze powalczyć na finiszu, że trafiłem z formą - bo to był jeden z lepszych dni w tym roku. W lepszym nastroju mogę kilka dni odpocząć i zacząć przygotowania do TdP. Chciałbym wygrać etap, a żeby to się udało, muszę skupić się na wszystkich szczegółach przez najbliższe tygodnie.

piątek, 10 czerwca 2011

Zapachniało Tour'em


Brakuje tylko słoneczników, cała reszta już jest, wszyscy gotowi na Tour de France. Obawiałem się pierwszych dwóch dni, bo teoretycznie nogi powinny być dobre po Giro, ale tego "wypoczynku" było odrobinę za dużo, a na Dauphine nie ma zmiłuj. Ostatecznie pierwszego dnia cierpiałem ponad normę a od czasówki wszystko wróciło na swoje miejsce. Z tego co widzę, to trzeba będzie niezły numer wykonać, żeby być w ucieczce, bo 150 kolarzy ma takie same plany jak ja... przez to dziś przejechaliśmy 100km w 2 godziny, mijając górską 2 kat., setki wysepek, rond i kto wie, co jeszcze. Jutro powtórka z rozrywki, więc idę spać, bo każda godzina snu jest na wagę złota.

piątek, 3 czerwca 2011

Ślubne Giro

Dla takiego dnia warto było się wycofać z Giro, warto byłoby nawet oddać etap, wiele rzeczy możnaby poświęcić. Dziękujemy za pamięć, mnóstwo dobrych słów i życzeń... to był idealny dzień, dzięki Agacie - mojej żonie, ale także dlatego, że mamy wspaniałą rodzinę i znajomych.



Wróćmy jeszcze do Giro: żałuję, że nie znalazłem czasu, żeby podsumować je na gorąco, jeszcze z bólem nóg, gdy byłem na pół martwy, bo o tym zapomina się z czasem, pamięta się tylko te dobre i przyjemne chwile. Drugi tydzień był ciężki, etapy gdzie była szansa na odjazd, to średnia powyżej 50km/h przez pierwsze godziny, więc trzeba było stawać na głowie, żeby się udało. Moja ucieczka, raczej spontaniczna, z perspektywy czasu szaleńcza, nie miała szans na dojechanie, przynajmniej HTC dało nam od razu do zrozumienia, że to etap Cavendisha. Później tryptyk w Dolomitach, najcięższy w historii, nieludzko ciężki... będziemy go wszyscy pamiętali, może nawet bardziej my, którzy "dorabialiśmy" po kilkadziesiąt minut każdego dnia, bo walcząc o wygraną adrenalina pomaga znieść więcej. Najlepiej podsumował to Ongarato: 'Giro to wyścig dla górali i sprinterów, mistrzów i pomocników... ale w tym roku o tych drugich wszyscy zapomnieli".

Miałem 2 tygodnie żeby dojść do siebie, psychicznie zregenerowałem siły, fizycznie staram się być na przyzwoitym poziomie, żeby za bardzo nie cierpieć na Critérium du Dauphiné Libére - ot taki miesiąc miodowy. Jak będzie? Nie wiem, zobaczymy, ważne, że odzyskałem motywację i spróbuję wykombinować coś, żeby was wszystkich zaskoczyć.