środa, 22 grudnia 2010

Przedświąteczne trenowanie


Myślę, że sporo udało się zrobić na pierwszym zgrupowaniu: 1100km w 9 dni, to bardzo przyzwoity wynik jak na grudzień, a należy dodać, że byłem w tej "spokojniejszej" grupie. Bez dobrej hiszpańskiej pogody nie udałoby się zrobić tylu kilometrów, więc trzeba się tylko cieszyć, że poszedłem trochę do przodu, bo z tego co widzę, przez Święta znów stanę w miejscu. Wrócę na siłownię, cykloergometr, rolki... ostatecznie nie ma się gdzie za bardzo spieszyć, bo sezon zacznę, jak na mnie, dosyć późno. Prawdopodobnie od Clasica de Almeria przez Murcie i inne etapówki przygotuję się do kwietniowych klasyków, tak wygląda się główny zarys, ale szczegóły poznam na styczniowym zgrupowaniu... na dzień dzisiejszy kalendarz ustalili ludzie na Down Under i liderzy ekipy. Celem jest wygranie jednego z klasyków i podium na Giro - z Devolderem, Leukmansem i Ricco myślę, że jest to osiągalne. Ja w tym roku chcę przeczekać początek sezonu, zdaję sobie sprawę, że będę miał więcej zadań jako pomocnik, ale to normalna kolej rzeczy, gdy się jeździ w większej ekipie. Wolną rękę powinienem dostać na mniejszych etapówkach w kwietniu i maju. Muszę przyznać, że atmosfera w ekipie jest bardzo dobra, wszyscy nowi podkreślają to, że u nas jest "no stress". A starzy się nie zmieniają: Johnny, Carra i cała reszta, trzeba ich poznać... co za osobistości!



A przy okazji...

Wszystkim czytelnikom bloga, tym którzy mnie nieustannie wspierają, fanom kolarstwa życzę spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia w rodzinnym gronie, wielu wymarzonych prezentów pod choinką, a w Nowym Roku uśmiechu na twarzy.

Fot. Borys Aleksy

czwartek, 2 grudnia 2010

Długa jesień

Po Mistrzostwach Świata nic nie napisałem, bo wydawało mi się, że minie kilka dni, podpiszę kontrakt i wszystko zbiorę razem. Pomyliłem się. To była długa jesień transferowa, bo niby kontrakt obiecany miałem już w czerwcu na Tour de Suisse, ale przyjście kilku kolarzy, problemy Mosquery, niepewność związana z przyznawaniem licencji wszystko przedłużyły. Było ciężko, bo odrzuciłem inne propozycje czekając na licencję Pro Team dla Vacansoleil... opłaciło się, ale sporo nerwów mnie to kosztowało. Przez głowę parę razy mignęło mi skończenie kariery, przecież na kolarstwie świat się nie kończy. Na szczęście mogę trenować, a w tym roku dostanę sporo szans, żeby pokazać się na wielkich imprezach i myślę, że jest realna szansa na pojechanie jednego z "Wielkich Tour'ów". Narazie trzeba się odkopać, nie mówię w przenośni, że się jakoś bardzo "zapuściłem", po prostu śniegu tak nasypało! Co prawda, od 15 dni ruszam się: rower, siłownia, zaczynam myśleć o nartach... jakoś muszę przetrwać do przyszłego tygodnia, bo wtedy ruszę na pierwsze zgrupowanie w Benidormie. Grudzień będzie spokojniejszy niż zwykle, cały styczeń spędzę w "ciepłym", żeby w połowie lutego zacząć sezon, ale szczegóły startów poznam przed Bożym Narodzeniem.

piątek, 1 października 2010

Mistrzowskie odliczanie


Niewiele ponad dzień pozostał do Mistrzostw, ciężko było się ruszyć na ostatnie treningi, bo pogoda nas nie rozpieszczała, a w październiku trzeba mieć i głowę do trenowania. Nie ma co narzekać, bo w domu czekają na nas pierwsze śniegi. W ostatnią niedzielę pojechaliśmy dobry wyścig, byliśmy we wszystkich poważnych akcjach, a do tego Maciek Bodnar skończył na podium. Przynajmniej co do niego nie ma wątpliwości, potwierdził na czasówce, że jest w życiowej formie. Po obejrzeniu startu młodzieżowców okazuje się, że nie runda nie jest aż tak ciężka, oczywiście sprawi problemy sprinterom, ale na podjazdach, żadnemu orlikowi nie udawało się odskoczyć na więcej niż kilka sekund. W elicie może być podobnie, bo jest wiele ekip którym będzie zależało na finiszu z grupy... u nas panuje dobra atmosfera, jesteśmy przygotowani do walki, więc myślę, że możemy tu sprawić niespodziankę. Ja jestem zmotywowany, nie podpisałem jeszcze kontraktu, a to mimo, że nie pozwala spać zupełnie spokojnie, zmusza do większej walki. Staram się myśleć o niedzieli, a później reszta ułoży się sama...

środa, 22 września 2010

Tour of Britain



Za mną jedna z moich lepszych etapówek, z Tour of Britain przywiozłem koszulkę aktywnego i do tego 2 miejsca w dziesiątce, mogę być zadowolony. Zaczęło się spokojnie, zabrałem się w odpowiednią grupę, później po selekcji, zostało nas 10ciu, którzy mieliśmy walczyć o generalkę. Powiedziałem już nawet Agacie, że tego się nie da stracić... a jednak. Przez kraksy i gumę na następnym etapie musiałem "dorobić" kilkanaście minut i byłem tak zły, że następnego dnia od "KM O" byłem w odjeździe, wziąłem koszulkę najaktywniejszego i już jej nie oddałem. Może to i lepsze niż 5-6 miejsce w generalce... Ważne, że się przełamałem i praktycznie nie musiałem się nikogo bać, zawsze są ode mnie szybsi i Ci, którzy lepiej jeżdżą po górach, ale gdybym miał więcej szczęścia, to i ja mogłem wygrać z Frapportim.


W niedziele podróż, przepakowanie walizek i od wtorku długa podróż do Australii. Jesteśmy na miejscu, w Geelong jest wczesnowiosenna pogoda, co mi bardzo odpowiada, Vuelty przecież nie jechałem, więc wielkiego szoku termicznego nie przeżyje. Atmosfera jest fajna, mamy mocny skład i będziemy walczyli.

środa, 25 sierpnia 2010

Mój Tour


5 dni Brixii, 7 Tour de Pologne, Vattenfall, 8 dni Eneco i na deser Overijse to całkiem ładna wycieczka po Europie, wszystko przez miesiąc. Nie czuję się zmęczony, może dlatego, że świetnie zakończyłem tę część, wczoraj wygraliśmy... można po żużlowemu powiedzieć "5:1", podwójnie... do tego oprócz Bjorna i Marco mieliśmy jeszcze 2 ludzi w "top 10" a ja skończyłem 18-nasty. Zaskoczyłem sam siebie, bo po tylu dniach nerwowego Eneco potrafiłem się zebrać, żeby walczyć i gdybym nie miał 4 kolegów w ucieczce, byłem tam w stanie powalczyć. Na Eneco końcowe kilometry były zawsze nerwowe i trudne, ale i tak finiszowała grupa co najmniej 60 ludzi, wszyscy zgodnie przyznają, że poziom się wyrównał, jest wielu dobrych kolarzy, nikt nie odpuszcza. Wczoraj nawet nie zauważyłem kiedy zgubiliśmy tych 150 ludzi... Jestem z siebie zadowolony, bo na Hamburgu przyjechałem w pierwszej grupie i tylko kraksa na 3km do mety nie dała mi powalczyć, na Eneco wiedziałem, że jeśli nie zaatakuje wcześniej, to czasówki nie pozwolą mi na dobre miejsce w generalce. Na flandryjskim etapie udało się być w ucieczce, ale wszyscy mieliśmy małe straty i tylko cud mógł nas uratować. Na etapie Amstel i Strzały Walońskiej też byłem w odjazdach, ale nieodpowiednich, mimo to przyjeżdżałem z pierwszymi. Chyba to wszystko, co mogłem wycisnąć dla siebie na tym wyścigu.
Na koniec TdP... od początku myślałem tylko o etapie do Cieszyna, nie udało się powalczyć i to moja porażka. Za bardzo chciałem a wtedy mi nie wychodzi... bo wiem, że byłem przygotowany dobrze. Ucieczka na etapie do Bukowiny niejako uratowała mi skórę, bo przynajmniej byłem widoczny, a to ważne... dla moich kibiców też. Dziękuję wszystkim za wsparcie, było miło, gdy słyszałem, że ktoś mi kibicuje... do Sylwasa sporo brakuje, ale on jest pewnie 15 lat starszy ode mnie...
Teraz kilka dni odpoczynku i zacznę przygotowania do Mistrzostw Świata: Giro di Romania i Tour of Britain powinny dać mi odpowiedni rytm, żeby dobrze reprezentować Polskę w Australii.

piątek, 30 lipca 2010

Przed Toure'm

Sporo zrobiłem przez ostatni miesiąc: odpocząłem, trenowałem, ścigałem się. Od początku: nie miałem zbyt wiele czasu na oddech, więc o wakacjach nie było mowy, zostałem w domu kilka dni, starałem się zapomnieć o rowerze a już tydzień po MP pojechałem do Włoch na Passo Fedaia. Tam na 2100m posiedziałem 15 dni, no może "posiedziałem", to niefortunne określenie, bo nie pamiętam kiedy tyle trenowałem w górach. Pierwsze dni były ciężkie, jak zawsze człowiek nie wie, co się dzieje... ale w drugim tygodniu mogłem przejechać powyżej 3500m w górę i wrócić do hotelu bez respiratora. Później był Brixia Tour, gdzie sądziłem, że będę cierpiał... ale nawet na płaskim wielkiej krzywdy mi nie wyrządzono, więc to dobry prognostyk przed TdP. Warto też dodać, że otarłem się o pierwsze zwycięstwo, bo na czas przegraliśmy z ISD o 9sek, a gdyby w pierwszej części nie zablokowała nas policja i jakaś pani z zakupami, to sprawy mogły potoczyć się inaczej. Śmiałem się później, że jeśli moim pierwszym zwycięstwem ma być TTT, to lepiej żebym skończył karierę na "0". Resztę wyścigu przejechałem ze sporą rezerwą, nie wysilając się specjalnie... wszystko z myślą o Tour de Pologne. W tym tygodniu raczej wypoczywałem, bo wiele poprawić nie mogłem, a zepsuć pewnie udałoby się... Wystartuję pewnie odrobinę zbyt świeży, ale po sprinterskich etapach, na których pojedziemy na Bozica, wolną rękę dostanę od Cieszyna, więc mam kilka dni, żeby się zmęczyć.

czwartek, 1 lipca 2010

Po mistrzu

Jak to powiedział Grzesiek - gak56: kiedyś wrócisz do Polski i wygrasz mistrzostwa. Faktycznie, ciężko było przeciwstawić się, 15-stu chłopakom CCC czy 10-ciu z Mroza, zwłaszcza gdy byli dobrze dysponowani, niektórzy nawet bardzo. Przyznam, że zrobiłem sobie ciśnienie, do tego przyjechało kilkunastu kibiców z Torunia, co dodało jeszcze motywacji, więc chęć wygrania była, a skończyło się przeciętnie. Dobrze, że po wyścigu miałem uczucie, że dałem z siebie wszystko. Na pierwszych 100km nie czułem się rewelacyjnie, tzn. nie na tyle, żeby atakować... więc postanowiłem poczekać, wiedziałem, że tydzień po Szwajcarii nie zrobiłem za wiele, że noga musi być dobra, trzeba na nią tylko trochę poczekać. Faktycznie, po 3 godzinach zacząłem lepiej kręcić i atakować, pewnie wszystko skończyłoby się lepiej, gdyby CCC do końca pojechało na "Mańka" i skasowało wszystkie grupki, otworzyłoby to wyścig od nowa, a oni mieliby wszystkich przeciwników "podciętych" i świeżego lidera. Ja trochę się przeliczyłem, tzn. w oczach bardziej doświadczonych kolarzy, za dużo atakowałem w końcówce, przez to zawsze miałem kilku ludzi na kole, którzy "nie mieli interesu", żeby ze mną gonić ucieczkę. Dla mnie to był ostatni moment, żeby nie przegrać wyścigu, może gdybym znalazł się na 2 rundy do mety z kimś, kto pomógłby w walce z CCC i Mrozem, to udałby się namieszać. Z pewnością tam przegrałem ten wyścig. Cieszę się, że koszulkę ubrał Jacek Morajko, był silny i miał najlepszą drużynę.
W tym tygodniu chcę trochę odpocząć, czasu do TdP nie mam zbyt wiele... postaram się przygotować najlepiej jak potrafię w Dolomitach, na wysokości 2200m będę przez ok. 20 dni. Później w zależności od planów ekipy wezmę udział w Brixia Tour lub Tour de Wallonie.

poniedziałek, 21 czerwca 2010

Wyprany

Dostałem nieźle po tyłku, teraz mogę określić to tak łagodnie, ale przez kilka etapów przez głowę przechodziły gorsze myśli, generalnie podniosłem próg bólu na Tour de Suisse. Nastawienie było dobre, bo chciałem pomóc a samemu powalczyć na jednym etapie, tak zrobiłem, więc jestem zadowolony... a to, że na każdym etapie robiliśmy pod 3000m przewyższenia (górski etap 4900m), do tego nie było dnia, żebyśmy nie musieli wyciągać deszczówek, to już szczegół. Poziom mnie zaskoczył, o wiele wyższy niż np. na Tour de Luxembourg, było ciężko - koledzy, którzy jechali Tour de France, mówili, że to są te prędkości z lipca... Pierwsze dni to nie nieustające kursowanie pomiędzy samochodem a peletonem, z bidonami, ciuchami, żelami, bułeczkami z nutellą itp. Po 6-tym etapie, gdzie Carra przeszedł samego siebie Hilaire powiewiedział wprost: masz 2 opcje - będziesz w ucieczce, albo możesz tak kursować cały ten wyścig... więc następnego dnia po 60km i dziesiątkach ataków udało się być w ucieczce. Problem, że nie byłem sam - Freire, Flecha, Burghardt, Brechel, Quinziato... a ataki zaczęły się 90km do mety, więc od razu zacząłem się zastanawiać jak my do mety dojedziemy. Postawiłem na Flache, myślałem, że zagwarantuje mi walkę o etap, ale nie udało się. Skończyłem 9-ty, na etapie Suisse to dla mnie sukces. Jestem zmęczony, mam nadzieję, że do niedzieli dojdę do siebie i powalczę o koszulkę, muszę!!

czwartek, 10 czerwca 2010

Pomiędzy Tour'ami

Emocje po Tour de Luxembourg już opadły, najważniejsze, że wygraliśmy... tym bardziej, że na podium obok Matteo stał Fran Schleck i sam Lance! Zacząłem dobrze - rozprowadziłem Bozica, a sam na metę wpadłem 9-ty. Następnego dnia "Carra" został liderem, a mi przyszło pracować z przodu przez ostatnie 2 dni... 300km razem z dwoma kolarzami ISD i jednym z Saxo kontrolowaliśmy sytuację. Pierwszy raz poczułem, że jadę w naprawdę mocnej ekipie, może nawet najmocniejszej w peletonie, nie było nawet momentu, żebyśmy stracili panowanie nad sytuacją. Matteo to dobry chłopak, ale wprowadza sporo nerwowości, a cała reszta ekipy musi to wszystko, delikatnie mówiąc, neutralizować. Jest w takiej formie, że ciężko było ten wyścig przegrać, jedynym który był w stanie zostać na jego kole, był starszy Schleck... mimo wszystko nie ominęła nas nerwówka na ostatnich kilometrach. Trafiliśmy na ulewę na rundach i do końca nie było wiadomo, jak sędziowie się zachowają, ostatecznie pozostawili klasyfikację niezmienioną, a my cieszyliśmy się happy end'em! Wszscy dostali gratulacje od sponsorów i szefa, a ja muszę przyznać, że sam czułem satysfakcję, bo wiem, że dołożyłem swoją cegłę do tego sukcesu. Wielu to dziwi, ale bycie pomocnikiem, też może cieszyć. W nagrodę jadę Tour de Suisse! Jak zwykle wchodzę do składu w ostatniej chwili, ale to mi odpowiada, bo nie czuję żadnej presji. Z drugiej strony nie mogę niczego zaplanować, bo dokładnie nie wiem, co będę robił za kilka dni... Wystartuję niedotrenowany, ten tydzień traktuję spokojnie, nawet gdybym miał zapłacić na pierwszych etapach, to przecież i tak liczę na jedną - może dwie ucieczki. Szwajcaria, to byłby świetny wyścig, żeby się przełamać...

www.tds.ch

wtorek, 1 czerwca 2010

Powrót do Bretanii


Wiedziałem, że to mogą być moje wyścigi - to znaczy, łatwiej na nich powalczyć. Trzeba tylko zupełnie zmienić sposób myślenia, a raczej za dużo nie myśleć, atakować i może się uda. Wiedziałem też, że po dwudniowej podróży na koniec Europy, ale to dosłownie na koniec, będę miał problemy na starcie i potrzebował będę co najmniej stu kilometrów, żeby dojść do siebie. Już przed wyścigiem byłem zdumiony, bo na finałowym podjeździe ustawionych było kilkadziesiąt kamperów - czyżby Francuzi nie oglądali finałowych kilometrów Giro? Jechałem na przetrwanie, po kilku podjazdach zostało nas nagle 50-ciu, później grupka zmniejszała się z każdym z okrążeniem, a ja pomimo, że nie czułem się rewelacyjnie, to skończyłem w 20-stce. W niedziele miało być lepiej, na początku czułem te 180km w deszczu z Plumelec, później widziałem, że nie mam problemów, żeby być z pierwszymi i atakować... ale o zwycięstwie przesądził finisz z 40-osobowej grupy. Byłem tam gdzie trzeba, niepotrzebnie się wahałem, bo to kosztowało mnie miejsce w 5-tce. Miałem dodawać same pozytywne posty, a znów piszę, że się nie udało... przecież nie mogę wygrywać co tydzień!

Od jutro Tour de Luxembourg, jestem tu jokerem, bo dowiedziałem się, że startuję w niedzielę rano. Jak to powiedział Hilaire: to nie są wakacje. Prawda.

poniedziałek, 24 maja 2010

Koniec maja

Dobrze, ze ten wyścig już się skończył. Jestem zmęczony, bo nie było dnia, chwili odpoczynku. Od startu pokazaliśmy, że zależy nam na zwycięstwie, będziemy kontrolować wszystkie odjazdy... a w rezultacie niewiele z tego wyszło. Carrara skończył trzeci w "generalce", czego nie można uznać za sukces, bo spokojnie mogliśmy dzień wcześniej przewrócić wyścig do góry nogami, Lagutin zostałby liderem, ja skończyłbym w dziesiątce. Nie wszystko jednak ułożyło się po naszej myśli, dla niektóych góry były za płaskie... wszyscy przeciwko wszystkim, a Footon z czterema zawodnikami, zawsze na komuś na kole, wygrał 2 etapy i klasyfikację generalną. Ja mam mieszane uczucia, bo znów miałem problemy z żołądkiem i jeden dzień byłem osłabiony, poza tym z dnia na dzień było lepiej. Nie wiem, czy na tyle, aby powalczyć w przyszły weekend we Francji, ale sądzę, że spotkam się z podobnymi zawodnikami jak na Circuit Lorraine, więc nikogo bać się nie muszę. W tym tygodniu czeka mnie jeden konkretny trening, w czwartek i piątek długa podróż do Bretanii, a już w sobotę GP Plumelec.

czwartek, 20 maja 2010

Circiut de Lorraine

Po długiej przerwie wziąłem sprawę w swoje ręce, dosłownie. Nie pomogły prośby i groźby... stary blog nie działał od tygodni, więc założyłem nowy. Powoli postaram się go ulepszać, na miarę moich możliwości i czasu. Chcę tylko, żebyście wiedzieli, co się u mnie dzieje, bo przez te kilka tygodni, kiedy nie pisałem, spotkałem się z wieloma upomnieniami, bardzo zresztą miłymi. Wiem, że czasami ktoś czyta to, co napiszę i interesują go moje poczynania. Obecnie mam za sobą drugi etap Circuit de Lorraine... z kilometra na kilometr idzie mi lepiej, choć od startu bardzo odczuwałem tygodnie bez wyścigów. Założeniem było cierpienie przez pierwsze dni, no i tego nie ominąłem. Carrara jest bardzo mocny, więc skupimy się na tym, żeby wygrał generalkę, ja chcę zostawić po sobie dobre wrażenie i powalczyć na następnych wyścigach. Wracając jeszcze do dzisiejszego finiszu, można śmiało powiedzieć, że ukradli jemu i nam zwycięstwo, bo na zdjęciach ewidentnie widać jak zawodnik Fuji odpycha się od Mateo na ostatnich metrach... Trudno, nawet jeśli nie zmienią decyzji, mamy jeszcze 3 dni, żeby odwrócić sytuację a dziś trzeba się cieszyć, że wyścig nie będzie leżał na naszych barkach.