wtorek, 1 czerwca 2010
Powrót do Bretanii
Wiedziałem, że to mogą być moje wyścigi - to znaczy, łatwiej na nich powalczyć. Trzeba tylko zupełnie zmienić sposób myślenia, a raczej za dużo nie myśleć, atakować i może się uda. Wiedziałem też, że po dwudniowej podróży na koniec Europy, ale to dosłownie na koniec, będę miał problemy na starcie i potrzebował będę co najmniej stu kilometrów, żeby dojść do siebie. Już przed wyścigiem byłem zdumiony, bo na finałowym podjeździe ustawionych było kilkadziesiąt kamperów - czyżby Francuzi nie oglądali finałowych kilometrów Giro? Jechałem na przetrwanie, po kilku podjazdach zostało nas nagle 50-ciu, później grupka zmniejszała się z każdym z okrążeniem, a ja pomimo, że nie czułem się rewelacyjnie, to skończyłem w 20-stce. W niedziele miało być lepiej, na początku czułem te 180km w deszczu z Plumelec, później widziałem, że nie mam problemów, żeby być z pierwszymi i atakować... ale o zwycięstwie przesądził finisz z 40-osobowej grupy. Byłem tam gdzie trzeba, niepotrzebnie się wahałem, bo to kosztowało mnie miejsce w 5-tce. Miałem dodawać same pozytywne posty, a znów piszę, że się nie udało... przecież nie mogę wygrywać co tydzień!
Od jutro Tour de Luxembourg, jestem tu jokerem, bo dowiedziałem się, że startuję w niedzielę rano. Jak to powiedział Hilaire: to nie są wakacje. Prawda.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Michał.. a co powiesz na zarzuty wobec Cancellary o silnik w rowerze? Niby totalna abstrakcja... ale filmik na youtubie daje do myslenia..
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
żenek
Ja się z tego śmiałem, ale faktycznie, gdy zobaczyłem jak to wszystko jest zrobione, to daje do myślenia... zwłaszcza, że Cancellara wygrywał z przesadną łatwością, nawet dla niego
OdpowiedzUsuń