Jeszcze nie poczułem prawdziwego Giro, jesteśmy już po prezentacji ekip, połączonej z obchodami 150 rocznicy zjednoczenia Włoch i zjazdem Alpinistów (sam nie wiem jak to przełożyć, szukajcie "alpini" w wikipedii). Niezła festa, 2 godziny na nogach, żeby nawet nie wejść na podium, gdyby pan Lang zrobił coś takiego w Polsce, koledzy z "zachodu" zjedliby mnie, a i pewnie trzasnęli drzwiami i wyszli. My uszanowaliśmy ich uroczystość, choć uważam, że i Contadora trzeba było tam ściągnąć. Nie ważne... zaczynam mój pierwszy Wielki Tour, bez ciśnienia, bez stresu... ale i bez grubszego przygotowania - bez tygodni na Etnach, Teidach. My nic nie musimy, możemy sporo, a to czasami pomaga, mi osobiście presja nie służy, sam się motywuję... no czasami z pomocą rodziny. 224 przypinam na tyłek i "viaaa"...
PS. Postaram się w miarę możliwości napisać kilka zdań, gdy tylko będzie na to czas.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz